Archeologia Zalewu Szczecińskiego cz. 1.

Na początek…. gdzie woda, gdzie ląd

Pomorze Zachodnie jest miejscem absolutnie wyjątkowym – także archeologicznie. Mamy jedyny na ostatnich 200 km koryta Odry skrawek lądu położony na jej zachodnim brzegu (ach, ten neolit… ten jastorf…), ale mamy przede wszystkim Zalew Szczeciński. Akwen rekreacji żeglarzy, miejsce pracy rybaków, drogę tranzytową i okno na świat, ale i obszar, którego brzegi kusiły różnorodnością możliwego do zdobycia pożywienia. Ludzie od zawsze lubili takie miejsca. Dziś z tego powodu lubi je archeologia.

Jeśli więc pochylić się nad archeologią (brzegów) Zalewu Szczecińskiego, to rozpocząć należy od … ich znalezienia. To może trochę straszne, że archeolodzy mają problem z odszukaniem czegoś, co ma długość ponad 50 km i szerokość przekraczającą 20 km, prawda? Uczciwie trzeba powiedzieć, że Zalew znajdujemy zazwyczaj za pierwszym razem, natomiast z jego brzegami jest pewien kłopot…

Otóż problem z brzegami Zalewu jest taki, że znaczna ich część jest sztuczna. Granica lądu i wody, jaką widzimy na mapie, wyznaczona jest przez wały przeciwpowodziowe. Jak wiele ich jest, doskonale widać na następnej mapce.

Archeologia od dawna posługuje się czymś więcej niż tylko łopatą i szpachelką, zatem uzbrojeni w komputer i cyfrowe mapy możemy pokusić się o efektowny zabieg przerwania tych wałów. Katastrofa, którą wywołamy, będzie kataklizmem pozornym podwójnie, albowiem nie wyleje się poza monitor, a przede wszystkim – będzie przywracała stan dalece bardziej naturalny niż obecnie. Tak, kolejna mapka, na której zalaliśmy wodą obszary obecnie chronione przez wały – tereny podmokłe, zalewane lub w ogóle położone poniżej poziomu wody – pokazuje Zalew takim, jakim mógł być (przynajmniej czasami) w przeszłości starszej niż XIX wiek.

No i teraz widać, że z tym poszukiwaniem brzegu to naprawdę łatwo nie jest.  Zakładając oczywiście, że klikanie w komputerze naprawdę może mieć związek z tym, co da się wykopać z ziemi… Na szczęście można to ustalić – a przynajmniej uprawdopodobnić – bez kopania. Kolejnym klikaniem oczywiście.

Przyjrzyjmy się zachodniemu brzegu Zalewu. Nasze przerwanie wału zalało spory obszar na północ od Trzebieży. Jeśli faktycznie zasięg tego zalania ma jakiś związek z przeszłą rzeczywistością, to powinno to być widoczne w zasiedleniu terenu i historycznej sieci drogowej. No to spójrzmy na kolejną mapkę…. Z jakiegoś powodu droga z Trzebieży Nowego Warpna starannie omija nasze rozlewiska; zresztą same miejscowości Brzózki i Warnołęka ulokowane są na wyniesieniach, które najwyraźniej zabezpieczały je przed zalaniem. Przypadek…?

Tak zatem mogą wyglądać poszukiwania brzegów Zalewu. Jeszcze nie wyjechaliśmy w teren, jeszcze łopaty pierwszy raz w ziemię nie wbiliśmy, a już wiemy, gdzie nie jechać na pewno. A niektórzy mówią, że w archeologii to już wszystko zostało znalezione 😉

Ostatniej mapce można przypisać jeszcze jedną cechę, a mianowicie wartość profetyczną. Nie unikniemy – w skali globalnej – efektu ocieplenia, jakim jest podniesienie poziomu wszechoceanu. A więc Zalewu również – to w końcu naczynie połączone. Obecne wały nie będą żadną zaporą, a żadnych innych spodziewać się chyba nie należy. Nowe Warpno będzie archipelagiem wysepek, Warnołęka – swojską Wenecją, a Brzózki zyskają dostęp do Zalewu bezpośrednio z progów domostw…

Tak oto dochodzimy do tego, że archeologia potrafi mówić też o przyszłości – szkoda, że zazwyczaj wieszcząc katastrofy.

Następny odcinek: z lądu do wody i z wody na ląd 😉

(tekst P. Krajewski)