Okoliczności przyrody i archeolodzy

Dziś trochę „off-archaeology”, ale przecież niezupełnie „of no importance”

Uwierzcie, na świecie jest ogromna masa ludzi, którzy chcieli zostać archeologami, ale coś im przeszkodziło. Spotkacie ich w każdym miejscu, do którego zawitacie i – świadomie bądź przypadkiem – wspomnicie o swojej pasji i zawodzie. Lekka zazdrość murowana… No dobrze, ale dlaczego ta archeologia jest taka wspaniała?

Dziś odpowiedź nieoczywista i bardzo, ale to bardzo szczecińska. Znaczy – takie rzeczy tylko u nas 😉

Zapytajcie każdego, kto pracuje, czy chciałby robić coś, co w środku tygodnia pozwala po prostu wstać od biurka i powiedzieć „Szefie, jadę za miasto. Nie będzie mnie dziś do końca dnia i chyba jutro cały dzień. Albo półtora miesiąca.”.  Hmmm… w ostateczności powiedzieć to pewnie może każdy, ale nie każdy szef przyjmie to ze zrozumieniem, a nawet aprobatą.

Ale nie o  szefach ta piosnka radosna, tylko o świecie zamiastowym. Kosmosie miejsc, w których bywamy gośćmi z tego powodu, że setki czy tysiące lat temu gościli tam inni ludzie, a my teraz szukamy ich śladów. Miejsc czasami bezludnych, ale przecież posiadających swoich mieszkańców. Dziś więc o towarzyszach naszych badań.

Generalnie trzeba pamiętać, że w takich miejscach jesteśmy gośćmi – co tu dużo kryć – nieproszonymi. Nasza wizyta jest przez nas wymuszona, co jednak nie zwalnia nas ze stosownej etykiety. Niektórzy z gospodarzy sami oddalają się w kierunku przeciwnym, zanim podejdziemy bliżej i dobrze im się przyjrzymy. Bywa, należy to uszanować. Najgorzej to gonić kogoś wymachując rękami i krzycząc, że przecież nie chcemy zrobić nic złego 😉

Inni przeciwnie – mają nerwy ze stali. To chyba dlatego, że poczucie terytorializmu każe im bacznie pilnować okolicy, więc odwrót na z góry upatrzone pozycje następuje naprawdę późno. Przynajmniej w ich rozumieniu.

I tu pytanie, którego nie sposób nie zadać – komu z archeologów drogi na stanowisko pilnuje ktoś taki?

Noooo… takie rzeczy tylko w Szczecinie 😉

Ale mieszkańców okolicy spotykamy nie tylko po drodze na stanowisko. Czasami już na miejscu wystarczy podnieść głowę albo wyjrzeć za krawędź wykopu. Wtedy okaże się, że jesteśmy obserwowani z bardzo wysoka

albo lustrowani z krzaków przez ramię (a może skrzydełko)…

Chyba wszyscy wiedzą, że rozmiar dla śmiałości nie ma znaczenia. Wystarczy spojrzeć, kto z lokalsów nie tylko nie ucieka, ale i nas odwiedza. Naprawdę, przyjmujemy wizyty, i mamy na tę okoliczność przekąski. Choć bardziej jest tak, że wraz z hałdą odwalamy czarną robotę z wydobyciem papu, po które zgłaszają się „niebieskie ptaki”. Jak to idzie? Nie jest tajemnicą, że na wykopaliskach najfajniejsze są przerwy w pracy 😉 Oczywiście nie te, kiedy nie można pracować, bo leje deszcz, tylko te, kiedy wszyscy leżą na trawie i nikomu nie chce się powiedzieć „no dobra… koniec przerwy”.  To jest ten czas, kiedy my wyciągamy swoje drugie śniadanie, a nasz wykop jak stołówkę odwiedzają tacy goście.

Nie płoszymy ich, bo to nieładnie przeszkadzać komuś w jedzeniu, a i przerwa tak cudownie się przez to przeciąga 😉

A jak jesteśmy na wodzie – a nikt nie ma takiej fajnej wody pełnej archeologii jak my – to już czysty zachwyt. Bo jak inaczej ocenić lot koszący tuż nad wodą, zakończony efektownym TA-DAM… Normalnie baletowe 10/10 😉

Dziś niby mało o archeologii, ale… niech pierwszy rzuci kamieniem ten, kto uważa, że piękne okoliczności przyrody nie mają znaczenia. A takie to tylko na Pomorzu Zachodnim 🙂

Na koniec – ostatni rok był bardzo …. niefajny (żeby poprzestać na tym delikatnym określeniu), i uwięził nas wszystkich w czterech ścianach. Pewnie wiecie, że w 2020 wiele ekspedycji w ogóle nie wyjechało na wykopaliska. Za to ostatnio coraz częściej u nas słychać „Szefie, wyjeżdżam w teren. Nie będzie mnie trochę. Może nawet trochę dłużej niż trochę”. Wspaniale, że archeologia daje nam również i to. Jeśli chcecie, możecie dołączyć…

(tekst i zdjęcia: P. Krajewski)