O fałszywym rozumieniu archeologii, czyli dlaczego detektoryści urodzili się 150 lat za późno

ryc. 1. Archeologiczne badania wykopaliskowe ekspedycji Katedry Archeologii Uniwersytetu Szczecińskiego na jednym z cmentarzysk kurhanowych na Pomorzu Zachodnim, foto autor.

Od kilku tygodni w mediach pojawiają się głosy komentujące nowelizację ustawy o ochronie zabytków, a konkretnie – jej zapisy dotyczące amatorskich poszukiwań z wykrywaczem metali. Obok wypowiedzi profesjonalistów, a także apeli całego środowiska archeologów pojawiają się także głosy, które zaciemniają obraz sprawiając mylne wrażenie jakiegoś „symetryzmu” czy też równego rozłożenia argumentów archeologów i detektorystów.

Otóż nie.

Z grubsza ujmując, archeologia jako nauka ma dobre 150 lat. Jej początki sięgają gabinetów osobliwości, w których obok cielęcia z dwoma głowami śmiało mogły znaleźć się jakieś „kamienie z dziurką”. Rozwojowi świadomości pochodzenia tego rodzaju przedmiotów sprzyjały romantyczne wyprawy do Italii czy Grecji. Zaraz potem pojawiło się zainteresowanie lokalnym tworzeniem takich kolekcji, wobec czego rozpoczęło się rozkopywanie rozmaitych „kopców”, „żalników” czy innych „mogił”. Zaczęły powstawać zbiory – na początek prywatne, z czasem przekazywane instytucjom państwowym (muzeom) lub stowarzyszeniom. W każdym polskim muzeum, którego zasobów archeologicznych nie zniszczyła wojna, znajdziemy w magazynach pieczołowicie przechowywane artefakty pochodzące z ówcześnie prowadzonych wykopalisk.

Ten pionierski etap pozyskiwania źródeł był chyba koniecznością dziejową, i z tego względu trudno go krytykować. Prawdą jednak jest, że archeologia wówczas – jeśli oceniać ją wedle obecnych standardów – de facto nie zasługiwała na status nauki. Zasadniczo realizowano bowiem paradygmat amatorskiego zbierania/kolekcjonowania zabytków. Przekopywano kurhany tylko dlatego, że one były, a celem ich rozkopania było pozyskanie artefaktów. Efektem takich działań były nabierające masy kolekcje i zbiory muzealne.

ryc. 2. Grób nr 36. Pochówek kobiecy – s. 87, ryc. 56

Czy to była archeologia? Pytanie pozornie naiwne. Odpowiedź, jaką udzielimy, ma jednak znaczenie. Czy Jagiełło w 1416 roku był choć przez chwilę archeologiem? Nie, on prowadził tylko wykopaliska w celu pozyskania fantów. Archeologiem – jeśli przeskoczyć cztery stulecia – był Christian Thomsen, który zaproponował system trzech epok. To jego myśl – idea schematu rozwoju ludzkości – przydała znaczenia przedmiotom, które dotąd mówiły tylko o sobie w sensie materialnym. Archeologia jest aktem rozumu, a nie ćwiczeniem fizycznym z łopatą w dłoni. Źródła materialne są do uprawiania archeologii warunkiem (prawie) koniecznym, ale niewystarczającym.

Kontekst. Słowo – zaklęcie przywoływane w wypowiedziach o detektorystach, lekceważone i/albo niezrozumiane tak przez „poszukiwaczy skarbów”, jak i PT Publiczność śledzącą te dyskusje. Słowo-klucz. Fundament archeologii jako nauki. Albo po prostu fundament archeologii. Na czym tak naprawdę polega jego znaczenie?

Wyobraźmy sobie grób szkieletowy. Wyobraźmy sobie, że punkty zaznaczone na dokumentacji pochówku oznaczają lokalizację poszczególnych zabytków. Widzimy na dłoniach zmarłej bransolety, widzimy, że jej szyję zdobiła kolia paciorków, że miała jakieś ozdoby wpięte we włosy i brosze (fibule) spinające szatę. Ale rejestrujemy również artefakty rozproszone w całej jamie grobowej. Jakieś 150 lat temu ten grób byłby przekopany w standardzie bliskim przesiania przez sito murarskie. Zabytki trafiłyby do pudełka (dobrze, jeśli byłoby to pudełko dedykowane tylko temu pochówkowi), a potem – do prywatnej (i efemerycznej) kolekcji lub do muzeum.

To byłby zbiór przedmiotów. Naprawdę piękny zbiór. Ale nic więcej.

Jak widać na ilustracji, dziś archeolodzy odnotowują indywidualną pozycję każdego z tych artefaktów, i każdemu z nich przyglądają się z osobna. Dlaczego? Bo czym innym są osobiste przedmioty osoby zmarłej, a czym innym dary żałobników. Własność – posiadanie czegoś – może rozciągać się także na czas po śmierci właściciela, zatem analizy tej części wyposażenia pochówku mogą nam mówić całkiem sporo o życiu tej osoby, jej statusie materialnym, społecznym itd. Złożenie do grobu przedmiotów cennych jest działaniem absurdalnym, jeśli oceniać je czysto racjonalnie z punktu widzenia spadkobierców, ponieważ akt ten zubaża masę spadkową. Jeśli zatem takie precjoza w grobie występują, to musi to być przejaw działania silnych norm kulturowych, których żywi nie poważyli się złamać.

Inaczej rzecz się ma z darami żałobników. Tutaj nie było presji tabu, które obejmowało przedmioty osobiste. To, co w tej kategorii do grobu trafia, mówi nam znacznie więcej o eschatologii, a dopiero potem o życiu doczesnym tej społeczności. Wkładano to, co było wskazane/konieczne z punktu widzenia życia w zaświatach, ale co wcale nie musiało należeć do zmarłego.

Ta opowieść o grobie i wszystkim tym, czego można się z niego dowiedzieć, może być jeszcze bardzo długa. Współpracujemy z antropologami, bo pytamy o wiek, płeć, kondycję, urazy, choroby etc. Koniecznością już stały się badania genetyczne i izotopowe (a przynajmniej zabezpieczanie próbek do takich analiz w przyszłości). Jeśli w grobie były jakieś naczynia, oczywistością będą analizy pozostałości ich zawartości, bo pokarm na życie po śmierci także jest bardzo interesujący. Standardem będą próbki, które można wykorzystać do datowania obiektu. Ważny jest układ zwłok, bo szukamy prawidłowości lub anomalii w tym zakresie. Bacznie poszukujemy pozostałości elementów konstrukcji grobu czy składowych wyposażenia wykonanych z surowców innych niż metal, szkło czy ceramika. Zajmujemy się tafonomią i procesami podepozycyjnymi, bo to pozwala zrozumieć, dlaczego to, na co patrzymy, jest w tej chwili takie, jakie jest. Wszystko to dokumentujemy skrupulatnie, aby później prowadzić analizy i studia porównawcze na etapie gabinetowym. Na tym polega nauka. Tak wygląda archeologia.

I teraz pytanie zasadnicze: co oferują nam – społeczeństwu, nauce, dziedzictwu kulturowemu – detektoryści w chwili, w której wykrywacz zapiszczy im wskazując taki pochówek na nieznanym dotąd cmentarzysku? Coś ponad wygrzebanie wszystkich zabytków metalowych? I to ma być alternatywa poznawczo równoważna dla zarysowanych wyżej badań archeologicznych? Serio?

ryc. 3. Plan cmentarzyska w Gródku Nadbużnym – s.94, ryc. 62 (część)

Jeśli zaś wyjdziemy z tego jednego grobu i rozejrzymy się nieco szerzej, to oczywiście będziemy na cmentarzysku. Wiele grobów wokół. Czasami położonych bardzo gęsto obok siebie. Albo nawet na sobie, jeśli młodszy pochówek przez nieuwagę został wkopany w jamę starszego. W jaki sposób – bez szerokopłaszczyznowych badań wykopaliskowych – rejestrować zespoły zabytków, tj. ich zestawy pochodzące z jednego, konkretnego grobu? Jak analizować stratygrafię, a więc następstwo w czasie grobów, które przecinają się wzajemnie? Jak badać rozkłady grobów w przestrzeni – bo na cmentarzu mogła być i „aleja zasłużonych”, i „miejsce pod murem”, ale mogły też być wydzielone nekropole rodowe, użytkowane przez kolejne pokolenia krewnych w ramach szerszego założenia funeralnego. Jak zarejestrować obiekty, które nie były grobami, a jednak stanowiły bardzo ważne elementy strukturalne cmentarza – jakieś rowy, palisady, głazy, bruki, ustryny itd. Tego wszystkiego dowiemy się w wyniku badań archeologicznych i analiz, jakie później zostaną wykonane. Ale nie dowiemy się tego już nigdy, jeśli to cmentarzysko zostanie wyrabowane przez detektorystów. Nawet jeśli uczciwie przyniosą do muzeum pudełko pełne przedmiotów wykopanych z ziemi. Ponieważ naukowo fanty te będą już niemal bezwartościowe. Bez kontekstu.

Konkludując: nie ma symetrii pomiędzy racjami detektorystów i archeologów. Kreowanie opozycji, zgodnie z którą archeolodzy zazdrośnie i niezasadnie strzegą swojej wyłączności na wykopywanie fantów z ziemi, jest fałszerstwem. Etap kolekcjonerstwa archeologia zakończyła w XIX wieku, a detektoryści nie uprawiają „amatorskiej, ale jednak archeologii”. Podobnie jak fałszywe jest twierdzenie, że detektoryści cokolwiek ratują, bo inaczej to zgnije w ziemi. Jeśli coś leżało w ziemi 2 tysiące lat, to znaczy, że ma potencjał trwania w niej. Zaś badania ratownicze czy nadzory na inwestycjach powinny być efektem działań służby konserwatorskiej, a nie domeną amatorów. Zwłaszcza że trudno sobie wyobrazić kierownika budowy, który pozwala jakiemuś ochotnikowi z ulicy kręcić się między koparką a wywrotką, a do tego przydaje mu np. prawo do ingerencji w przebieg robót ziemnych….

Jako naród doświadczyliśmy wielu kataklizmów, których jedną z cech było zubażanie naszego dziedzictwa kulturowego. Co nie zostało zrabowane przez najeźdźców czy okupantów, niszczało w  płonących w czasie działań wojennych muzeach lub było rozgrabiane. Dziś fundujemy sobie prawo, które cofa nas o 150 lat. Najgorsze zaś, że to cofnięcie będzie trwałe i nieodwracalne, bo stanowisk archeologicznych przecież nie przybywa. Zatem każdy zniszczony i wyrabowany przez amatorów kontekst pozbawia nas – nie archeologów, tylko społeczeństwo i naród – cząstki wiedzy i naszej kultury. Detektoryści mogą nie mieć tej świadomości (choć otwartym pozostaje pytanie, czy i jak bardzo ją wypierają), natomiast po rządzących należałoby oczekiwać elementarnych w tym zakresie kompetencji.

Apelujmy o wycofanie się z tego pomysłu.

(Tekst: dr Przemysław Krajewski)

spis ilustracji:

W tekście wykorzystano ilustracje zaczerpnięte z z publikacji Schätze der Ostgoten, Theiss, Stuttgart 1995:

– ryc. 2. Grób nr 36. Pochówek kobiecy – s. 87, ryc. 56.

– ryc. 3. Plan cmentarzyska w Gródku Nadbużnym – s.94, ryc. 62 (część).